← Wróć na blog

Manfrotto ­ test walizki Switch


Nic tak nie kształci jak podróże. Nic tak nie przeszkadza w podróżowaniu jak niewygodne i nieporęczne bagaże.

Od wielu lat prowadzę poszukiwania idealnego towarzysza podróży, który nie tylko pomieści kilogramy sprzętu, ale też nie zrujnuje mojego kręgosłupa, a zarazem nie ograniczy mobilności i swobody. Mój zestaw absolutnie niezbędnych rzeczy do pracy potrafi ważyć kilkanaście kilogramów. Czy to dużo? Zależy, na jakim dystansie trzeba wszystko przenieść. Z domu do auta, z auta na sesję i z powrotem — to żaden problem i bardzo optymistyczny scenariusz. Inny z drugiego końca skali: z domu komunikacją miejską na lotnisko, kilkanaście minut czekając na odprawę na lotnisku, przejazd w miejscu docelowym do hotelu... Podsumowując – kilka godzin podróży spędzonych ze spakowanym sprzętem. Do tego dylemat: nosić na plecach (obu ramionach; nie wyobrażam sobie torby na ramię) czy ciągnąć za sobą? A może da się pogodzić dwie metody? Okazuje się, że tak!

Jesienią zeszłego roku Manfrotto zaprezentowało nową kolekcję walizek transportowych, a wśród nich perełka dla mających dylemat, z jakim się zmagam ­ Switch 55. Switch (ang. przełączać) to w dużym skrócie walizka z kółkami, którą również można nosić na plecach. Taki hybrydowy system świetnie sprawdzi się zwłaszcza u podróżujących fotografów i filmowców. Pierwotna forma Switcha to bardzo zgrabna kabinówka, która spełnia międzynarodowe standardy dotyczące wymiarów bagażu podręcznego. Konstrukcja jest bardzo przemyślana (wydawać by się mogło, że w kwestii walizek na kołach nic wymyślić się już nie da, a jednak!), wykonana z bardzo dobrych jakości materiałów, oferująca dużą sztywność i odporność na zgniatanie całej bryły. Zamek wokół komory głównej sprawia wrażenie niemal pancernego, a blokada TSA na szyfr dodatkowo daje nam spokój ducha w kwestii zabezpieczenia zawartości.

To, co rzuca się od razu w oczy, a raczej w uszy, to znacząca redukcja hałasu, jaki towarzyszył poprzednim modelom podczas prowadzenia walizki po chodniku, zwłaszcza w Polsce — królestwie betonowej kostki brukowej. Wszystko to dzięki stylowym „alufelgom” odzianym w nisko profilowe opony. Nie dość, że gumowe wykończenie obniżyło poziom generowanych dźwięków to jeszcze Manfrotto dołączyło narzędzia do samodzielnej wymiany koła w razie złapania gumy. Tak naprawdę ciężko mi sobie wyobrazić sytuację, w której do jakiegoś uszkodzenia może dojść, w końcu to, co odróżnia włoskie, skądinąd, Manfrotto od włoskich aut, do których tutaj puszczam oko to niezawodność. Demontaż kółek przyda się na pewno podczas dbania o higienę Switcha, w osie wszystkich walizek, niezależnie od modelu, potrafią się wkręcać przeróżne rzeczy. Cały zaś układ jezdny do spółki z wygodniejszą niż dotychczas rączką jest bardzo zwrotny. Ten jeden aspekt, któremu poświęcam tutaj tyle uwagi, tak często bagatelizowany, przeniósł sprzęt Manfrotto do zupełnie innej ligi wygody użytkowania.

Na zewnątrz również znajdziemy też mocowanie statywowe i kieszeń na laptopa rozciągająca się na całą wysokość klapy. Wewnątrz zmieniła się wyściółka. Teraz całe dno jest wyprofilowane z pianki EVA, która zapewnia odpowiednią redukcję wibracji przenoszonych przez kółka (podskakujących na bruku) na sprzęt. Reszta wnętrza, jak na Manfrotto przystało, zachwyca funkcjonalnością i modułową budową. Każdy użytkownik walizki, niezależnie od profesji, dopasuje kształt przegród do swoich potrzeb. Klapa podzielona jest na kilka sekcji: te wewnątrz pomieszczą drobne akcesoria, a na zewnątrz poza wspomnianą przegrodą na komputer lub tablet znajdziemy drugą, w której skrywa się sekret Switcha — pasy naramienne! To dzięki nim w kilka chwil z prowadzonej jedną ręką walizki możemy zrobić plecak i uwolnić dłonie do obsługi sprzętu! Jakież to wygodne i beztroskie, gdy podczas pokonywania długich odległości chcemy po prostu zająć się swoją pracą: fotografowaniem i filmowaniem. To, co jest zbawieniem podczas pokonywania chodników, peronów i terminali niekoniecznie sprawdzi się, gdy chcemy oddać się utrwalaniu rzeczywistości.

Moi koledzy po fachu zgodzą się pewnie ze mną, że to wymaga pełnej uwagi, koncentracji i zaangażowania. Walizka na kołach sprawia, że chcąc przerwać marsz i zrobić zdjęcie trzeba mieć z tyłu głowy pilnowanie cennego ładunku. Switcha natomiast można po prostu wrzucić na plecy i oddać się w całości utrwalaniu obrazów. W takiej konfiguracji dostęp do głównej komory nie jest może szybki, ale również niepodatny na otwarcie przez niepowołane ręce. Chcąc się dostać do zawartości musimy odpiąć pasy ściągające w górnej części Switcha, ale dzięki automatycznie otwierającym się klamerkom jest to dziecinnie proste. Same szelki są szerokie, posiadają regulację na obu końcach i pas piersiowy, co pomaga w doborze komfortowej dystrybucji masy całości. Taka forma zestawu dobrze przylega to pleców i na prawdę można o niej szybko zapomnieć. Podczas ostatniego wyjazdu miałem ze sobą również plecak z rzeczami osobistymi, a gdy przyszedł czas na robienie zdjęć z pomocą przyszła teleskopowa rączka do prowadzenia walizki po ziemi.

Nie sądziłem, że produkt, jakim jest walizka na kołach, zmieni polaryzację mojego myślenia o tej kategorii sprzętu. Zawsze wybierałem plecaki ze względu na wygodę użytkowania i równoczesną możliwość pracy (wiadomo, fotograf nigdy nie śpi), ale ta niepozorna z wyglądu konstrukcja wywróciła wszystko... do góry kółkami!

Michał Leja

Michał Leja jest naszym polskim ambasadorem marki Manfrotto. Jeżeli chcesz dowiedzieć się o nim więcej zapraszamy na dedykowaną stronę.